Rozważania Kolekcjonera Poczciwego (cz.2)

Od lat zbieram najróżniejsze przedmioty związane głównie z przeszłością, która wciąż mnie fascynuje i zaskakuje. Wczesne, powojenne szkolnictwo, którego jestem wychowankiem, miało tak uformowany program, aby w podświadomości ucznia powstało przeświadczenie, że jedyny, nowoczesny świat narodził się wraz z Rewolucją Październikową, a dla samej Polski ta nowa, wspaniała era rozpoczęła się dopiero po roku 1945…

Tekst: Kustosz Tomator – Museum Tomatorum

Zdjęcia: Arch. Autora

Choć nigdy nie zostałem fanem powojennych przemian, faktem jest, iż przez jakiś okres czasu przeszłość, szczególnie tą z I połowy XX wieku widziałem głównie w kolorach szarości. Wydawało mi się, że życie przed wojną, nie mówiąc o czasach wcześniejszych toczyło się w warunkach prymitywnych, a prawdziwy rozwój i postęp techniczny nastąpił dopiero po zakończeniu II w.św. Utwierdzała mnie w tym przekonaniu otaczająca rzeczywistość, która z jednej strony charakteryzowała się ograniczoną liczbą przedmiotów i obiektów potwierdzających ciągłość i związek z przeszłością (większość pochłonęła wojna), oraz ciągłe pojawianie się niezwykłych „nowości” nieznanych wcześniej – np. możliwość przekazu ruchomego obrazu „na żywo” (telewizja), utrwalania głosu nawet w warunkach domowych (magnetofon), rozwój lotnictwa (silniki odrzutowe), podbój kosmosu, czy chociażby rozwój motoryzacji, który miał szczególne znaczenie, ponieważ eliminował żywą siłę pociągową, czyli konia, który był dotychczas nierozerwalnie związany z całą historią człowieka cywilizowanego.

Równocześnie stopniowy kontakt z pamiątkami i przedmiotami pochodzącymi nawet z niedalekiej, przedwojennej przeszłości coraz bardziej mnie zaskakiwał i fascynował. Szczególnie oglądając stare zdjęcia ze zdziwieniem „odkrywałem”, że życie przed wojną wcale tak znacznie nie różniło się od mojego, a może było nawet lepsze. Dom w którym mieszkałem, na przedwojennych zdjęciach wyglądał lepiej niż w czasach, gdy te zdjęcia oglądałem. Wnętrze mieszkania, przedwojenne meble, które spaliły się w Powstaniu, prezentowały się o wiele lepiej i ciekawiej, od tych powojennych. Gdy ujązałem wystrój salonu w domu pradziadków, rodem z przed I wojny światowej – „szczęka mi opadła”. W porównaniu do siermiężnego mieszkania z lat .50, czy .60, tamto wnętrze było, można powiedzieć wręcz “pałacowe” – pełne draperii, obrazów i bibelotów ustawionych na pięknych meblach. Wspominam o tym dlatego, że zbierając i oglądając stare pocztówki, często doświadczam takich właśnie, podobnych i szczególnych doznań. Do tego aspektu zbieractwa, powrócę w dalszej części artykułu.

 Wnętrze salonu w mieszkaniu pradziadków z początku XX wieku

Samo zbieractwo niewątpliwie jest nie tylko czynnością pasjonującą, ale także rozwijającą. Z reguły każdy kolekcjoner trzymając w ręku eksponat, stara się poznać jego historię, ustalić jak najdokładniej czas kiedy powstał i samego producenta, także parametry, zastosowanie, które nie zawsze dla współczesnego człowieka jest jasne itp. Dotarcie do takich informacji wymaga „pogrzebania” w literaturze, ostatnio w Internecie, czasami zachęca do wycieczki do muzeum, lub porady u bardziej doświadczonego zbieracza, co z kolei bywa zaczynem do nawiązania kolejnej, ciekawej znajomości. Nasze wirtualne muzeum (MyViMu.com) spełnia podobną rolę, ponieważ w jakimś stopniu “zmusza” kustoszy do opisywania eksponatów, a to oczywiście wymaga wiedzy, którą czasami trzeba jednak uzupełnić. Oczywiście nie wszyscy podejmują ten wysiłek intelektualny – niektóre eksponaty “wrzucane są” do muzeum bez słowa komentarza, a co u osób niezaznajomionych z tematem obniża ich atrakcyjność i nieco w ich oczach dyskredytuje często ciekawe przecież zabytki.

Daleko nie szukając, na przykładzie własnego zbioru, tutaj starych żelazek, można opowiedzieć co następuje. Oto przez 30 lat stały obok siebie na półce dwa żelazka „z duszą”, różniące się między sobą tym, że jedno miało pełną obudowę, a drugie jakieś otwory niewiadomego przeznaczenia widoczne na jego przodzie. Czasami zastanawiałem się po co te otwory, ale brakowało mi impulsu, żeby szukać wyjaśnienia. Dopiero dzięki MuViMu, a właściwie chęci jak najdokładniejszego opisania swoich zbiorów podczas prezentacji, dotarłem do odpowiedzi na to pytanie. Okazało się, że po doprowadzeniu instalacji gazowych do mieszkań, próbowano zrezygnować z wkładania do wnętrza żelazka rozgrzanej w piecu duszy, co było zawsze trochę kłopotliwe, a zamiast tego rozgrzewać żelazko bezpośrednio stawiając je nad palnikiem gazowym tak, aby płomień ogrzewał jego wnętrze. Ale wtedy okazało się, że płomień w zamkniętej przestrzeni „dusi się”, więc aby temu przeciwdziałać, producenci wymyślili te tajemnicze otwory zapewniające swobodny przepływ powietrza… Gdyby nie możliwość pokazania swoich zbiorów szerszemu gronu Pasjonatów i Kolegów, pewnie nigdy bym się tego nie dowiedział. Opisywanie przedmiotów pospolitych stwarza oczywiście także problemy. Bo cóż można napisać ciekawego o “zwyczajnej” etykietce albo kapslu od butelki. Do czego służył i jaki jest każdy widzi… Czasami jednak nawet dla przedmiotu banalnego można przygotować niebanalny opis. W moim przypadku stało się tak przy opisie zwykłej butelki po mleku. Opis ten zamieszczam jako dodatek na końcu tego artykułu.

Dwa, podobne “żelazka z duszą” – jedno z tajemniczymi otworami

Wspomniałem na początku o kolekcji starych pocztówek. Zacząłem je zbierać na większą skalę dopiero po kradzieży innych moich zbiorów (banknotów, monet, medali i odznaczeń) na początku poprzedniej dekady. Odtwarzać utraconych kolekcji nie chciałem ze względów finansowych i emocjonalnych. Po prostu samo wspomnienie tamtej kradzieży jest przykre – nie chcę o tym myśleć i do tego wracać. Ale nałóg zbieractwa nie dawał mi spokoju. Wybór padł na stare pocztówki, w których nagle dostrzegłem tyle piękna, jakiego zupełnie brak współczesnym pocztówkom, będącym w zdecydowanej większości fotografiami architektoniczno-krajobrazowymi. Ponadto pocztówki w zdecydowanej większości, jako przedmioty o niewielkiej wartości, są dla złodziei mało atrakcyjne. Po tamtej kradzieży pewna trauma pozostała i dlatego ten aspekt także miał wpływ na mój wybór obiektów do zbierania.

Kolekcjonuję głównie pocztówki tematyczne, dotyczącego jakiegoś motywu lub zdarzenia. Są to bardzo często sceny mitologiczne utrwalone na obrazach największych mistrzów palety, blejtramu i sztalugi. Dzięki temu zamiłowaniu „odwiedziłem” największe muzea świata, obejrzałem tysiące obrazów, o których istnieniu nawet nie wiedziałem i nigdy w życiu zapewne bym ich nie zobaczył. Dodatkowo, umieszczając w MyViMu.com swoje zbiory i opisując je, wyszukuję informacje o malarzach i zdarzeniach przedstawionych na obrazach. W ten sposób, dzięki zbierackiej manii poszszerzam swoją wiedzę. Myślę, że taki był właśnie zamysł wydawców tego typu pocztówek przed 100 laty: dotrzeć ze sztuką „pod strzechy”.

Nicolas-Poussin -Triumf Neptuna (1634-1637)

Lubię też pocztówki pokazujące życie codzienne w poprzednich wiekach. Jak pisałem już na początku, oglądając stare zdjęcia oraz reprodukcje starych obrazów na pocztówkach doznaję często uczucia zaskoczenia tym, że życie 50, 100, 200 czy nawet 500 lat temu, w wielu aspektach wcale tak bardzo nie różniło się od obecnego. Dla przykładu meble – stół, krzesło, fotel, łóżko, szafa – to wszystko jest znane od wieków i prawie w ogóle się nie zmienia, a jeśli nawet to często na gorsze, bo oto już dość dawno odeszliśmy od używania solidnych, drewnianych mebli na rzecz codziennego kontaktu z płytą wiórową, sklejką i plastikiem – dzieła sztuki rzemieślniczej zastąpiliśmy pospolitą, sztampową produkcją przemysłową, nietrwałą, bez wyrazu i bez… uczuć. Z podobnymi uczuciami oglądam stare pocztówki z widokami ulic, placów, budynków mieszkalnych, użyteczności publicznej, a także przemysłowych. Działają one na wyobraźnię, pozwalają prześledzić zmiany jakie zaszły w konkretnych miejscach, ale także w wielu dziedzinach codziennego życia, np w modzie, w reklamie (na ścianach budynków), w wystroju witryn sklepowych, w natężeniu ruchu i związanej z tym atrakcyjności danego miejsca.

Wnętrze ciepłego domu…

Oglądając stare pocztówki zwracam także uwagę na ludzi na nich przedstawionych. Na wyraz twarzy, spojrzenia, gesty, na to co robią i jak. Szczególnie wdzięcznym obiektem do tego typu obserwacji są dzieci, ponieważ one  zawsze naturalne. I oto dostrzegam, że na przestrzeni wieków nic się nie zmieniło… Dzieci – te współczesne, które mogę obserwować osobiście, i te sprzed lat i wieków utrwalone na obrazach, bez względu na to, czy z zamożnych domów, czy wiejskie, umorusane i bez butów, tak samo się bawią, tak samo przytulają się do matek, tak samo się wstydzą, gdy coś przeskrobią, tak samo się cieszą i śmieją i otaczane są taką samą troskliwością. Odrzucając różnice wynikające z rozwoju techniki, życie codzienne, stosunki w rodzinie, zwyczaje, gesty, sposób wyrażania uczuć na przestrzeni wieków, według mnie, nie ulegają widocznym zmianom

Porównanie wyglądu budynku Komendantury Miasta w Warszawie. Różnica czasu ok. 70 lat. (Pocztówka zb. własne; fot. współczesna: warszawa78.blox.pl)

Ciekawe jest również śledzenie treści korespondencji sprzed lat. Choć pojawiają się w niej wyrazy dziś nieużywane lub troszkę inaczej brzmiące, generalnie nic się nie zmieniło. Nasi dziadkowie i pradziadkowie tak samo rozpoczynali swoją korespondencję od słów: “Kochana Mamo, Zosiu, Miła Pani” i tak samo ją kończyli: “Całuję, Twój Kazik,”, tak samo pisali o swoich problemach, uczuciach, zdrowiu, pracy, pieniądzach, zakupach, podróżach, tak samo ganili adresatów zadając ważne i popularne do dzisiaj pytanie „czemu nie odpisujesz?” W dzisiejszych czasach funkcję pocztówki oraz listu jako środka do przekazywania informacji przejął telefon, ale zakres spraw, którymi dzielimy się z bliskimi lub znajomymi nie wiele się zmienił.

Wizyta taty w szpitalu u chorego synka – ok. 100 lat temu

Reasumując: zbieranie starych pocztówek a także zdjęć, dokładne oglądanie, analizowanie ich treści i przesłania jakie niosą, nie tylko poszerza wiedzę z różnych dziedzin, ale także umacnia poczucie ciągłości i więzi z poprzednimi pokoleniami, co z kolei skutkuje jeszcze większym szacunkiem dla przedmiotów z minionej epoki i stymuluje do dalszego ich kolekcjonowania.

Na zakończenie rozważań “kolekcjonera poczciwego”, prezentuję obiecany opis butelki po mleku, zamieszczony w Museum Tomatorum:

“Szklana butelka do mleka, to temat – rzeka, książkę można o niej napisać. Powszechnie używana w Polsce, od wojny do początków lat 80-tych XX wieku. Prawdopodobnie także przed wojną, ponieważ ten typ butelki był znany, np. w przedwojennych Niemczech. Porównanie starych niemieckich i powojennych polskich butelek można zobaczyć w Muzeum Narodowym w Szczecinie. Są takie same.

Butelka była początkowo zatykana tekturowym krążkiem wciskanym w kołnierz szyjki. Do jego wydłubania najlepiej nadawał się widelec, który wbijało się w tekturkę i podważało. Być może były jeszcze inne metody, ale u mnie w domu stosowano tę. W latach 60-tych tekturkę zastąpiono „nowoczesnym” krążkiem z aluminiowej folii nakładanym od góry i zaciskanym na zewnątrz kołnierza szyjki. Później władze nawoływały do zbierania cennego surowca i w każdym sklepie spożywczym było wystawione tekturowe pudełko, do którego klienci mogli wrzucać zużyte aluminiowe kapselki (co na szczęście nie było warunkiem kupienia nowego mleka). Natomiast same butelki podlegały wymianie.

Mleko w butelkach było w odróżnieniu od dzisiejszego, prawie „prosto od krowy”. O pasteryzacji i homogenizacji nikt wtedy nie słyszał. W lecie, jeśli postało parę godzin w temperaturze pokojowej, na wieczór kwaśniało i podczas gotowania warzyło się. U mnie w domu nie piło się mleka niegotowanego, ponieważ tata miał ciągle w pamięci zdarzenie sprzed wojny, gdy jako dziecko od niegotowanego mleka nabawił się pryszczycy i o mało nie pożegnał z tym światem.

Jednakże nie było to takie całkiem dziewicze mleko – poddawano je procesowi odtłuszczania. O ile pamiętam, były dwa rodzaje aluminiowych kapselków: srebrny dla mleka odtłuszczonego i złoty dla pełnotłustego. Nie wykluczone, że któryś z muzealników takie kapselki posiada.

W tych mrocznych czasach PRL-u, w miastach po mleko nie trzeba było chodzić do sklepu. Wystarczyło zapisać się (i zapłacić) na listę w sklepie i każdego ranka butelka pełna mleka czekała pod drzwiami mieszkania. Tylko biada temu, kto zapomniał wieczorem wystawić pustą butelkę. Wtedy bezlitosny roznosiciel mleka potrafił o 5 rano zrobić pobudkę i upomnieć się o nią. A roznosicielami często byli studenci, którzy w ten sposób, przed udaniem się na uczelnię uzupełniali swoje mizerne fundusze.

Zwykła butelka do mleka…

Pobudkę mieli nie tylko zapominalscy, ale przede wszystkim mieszkający w pobliżu sklepu spożywczego. Butelki z mlekiem umieszczone w drewnianych, a później plastikowych skrzynkach dzwoniły niemiłosiernie gdy przywożono je, wyładowywano z samochodu i ustawiano pod drzwiami zamkniętego jeszcze sklepu, często w środku nocy. I to też był pewien fenomen. Stały sobie jakiś czas bez nadzoru, a kradzieże zdarzały się tylko sporadycznie i miały głównie charakter „humanitarny”, to znaczy że nie wynikały z chęci nieuczciwego wzbogacenia się złodzieja, lecz z potrzeby zaspokojenia naturalnego pragnienia jakie towarzyszyło nocnemu, skacowanemu biesiadnikowi, z trudem wracającemu do domu.

Gorzej, że czasami taki słupek ze skrzynek z butelkami mleka zastępował wałęsającym się po nocy psom pień drzewa. Ale przecież nasza tytułowa butelka nie była z papieru i nie rozpuszczała się z tego powodu. Jednakże było coś, czemu nie była w stanie się przeciwstawić – Dziadkowi Mrozowi. Zimy onegdaj były prawdziwe, a temperatura w nocy często spadała poniżej 20 stopni Celsjusza. Wówczas wystarczała jedna godzina na mrozie i mleko zamarzało rozsadzając butelki. Także duży śnieg powodował, że mleko było dostarczone do sklepu z opóźnieniem, gdy roznosiciele przebywali już w swoich szkołach, bądź innych miejscach pracy i trzeba było osobiście odebrać je w sklepie.

Na koniec wspomnę o jeszcze jednym przeznaczeniu butelki po mleku. Gdy młodzi chłopcy przebywający na obozie harcerskim w środku lasu, pod namiotami pisali do domu, że jest fajnie, ale najbardziej boją się wychodzenia w nocy do latryny, często otrzymywali poradę od mamy: postaraj się o butelkę po mleku – wiesz, taką z dużą dziurką.