Mój dom, moje muzeum – radość ocalania

Domy przysłupowe to konstrukcja charakterystyczna tylko i wyłącznie dla rejonu pogranicza polsko-czesko-niemieckiego. Nie spotkacie ich nigdzie więcej na świecie… Dlaczego są takie wyjątkowe? Opowiada Kustosz Muzeum Techniki i Rzemiosła Wiejskiego w Zapuście.


Tekst: Aneta Tyl – Muzeum Techniki i Rzemiosła Wiejskiego

Zdjęcia: Arch. Autora

Kiedy w 2001 roku przeprowadziłam się z Wrocławia do małej wsi Zapusta położonej na rubieżach Dolnego Śląska, nawet nie przypuszczałam, że dom, który zakupiliśmy, to perełka lokalnej architektury. Po prostu skarb. Owszem, studiując archeologię liznęłam podstawy architektury, jednak nie na tyle, aby zdawać sobie sprawę z istnienia szczególnego rodzaju konstrukcji szachulcowej, jaką jest dom przysłupowy. I tak, w miarę upływu czasu poznawałam przeszłość tych zaniedbanych po wojnie i skazanych na zapomnienie terenów. Wtedy olśniło mnie, że nasz dom jest wyjątkowy.

O domach przysłupowych zrobiło się głośno kilka lat temu w kontekście dramatycznych powodzi, jakie nawiedziły okolice Bogatyni. Ruszyła akcja „ratujmy domy przysłupowe”, tylko, jak to w naszym kraju bywa, trochę zbyt późno, kiedy już większość z nich została skazana na zagładę. Po wspomnianej powodzi spora część tych obiektów zniknęła z powierzchni ziemi. Pod pretekstem braków finansowych, zabytki zostały nie zrekonstruowane, ale po prostu rozebrane.

Fot 1

Domy przysłupowe były budowane na potrzeby tkaczy. Cała nasza szeroko pojęta okolica specjalizowała się w tkactwie, stąd niemal w każdej wsi choć jeden przysłup zachował się po dziś dzień, niestety, rzadko w dobrym stanie. Dom musiał być tak zbudowany, aby drgania dużych, opieranych o ściany i stropy warsztatów tkackich, nie wprowadziły rezonansu na resztę konstrukcji i nie doprowadziły do zapadnięcia się chaty. Jak to uzyskiwano?

Stawiano słupy i na tych słupach budowano lekkie piętro w konstrukcji szachulcowej. Szachulec tworzą drewniane belki i przestrzeń pomiędzy nimi, która jest wypełniona gliną zmieszaną ze słomą. Konstrukcja szachulcowa mylona jest często z pruskim murem. W pruskim murze przestrzeń pomiędzy belkami wypełniona jest cegłą. W takich dużych domach, jak nasz, owo lekkie piętro stanowiło mieszkanie dla robotników, a w sezonie letnim dla turystów, gdyż agroturystyka nie jest wynalazkiem naszych czasów.

Warsztat tkacki i mieszkanie właściciela mieściło się w izbie na dole, pod słupami. Przy słupach, na parterze, budowano niezależne, niezwiązane z resztą budynku, solidne, drewniane ściany, o które opierano warsztaty tkackie. Krosna przenosiły drgania na te niezwiązane z resztą konstrukcji domu ściany, które jeśli nawet wpadały w rezonans, to nie miały możliwości przekazać drgań dalej. Pojęcie „przysłup” oznacza więc ścianę domu stawianą przy słupie (pod słupem), ale z nim niepowiązaną. Jeśli ktoś chciałby rozebrać parter domu, powstałaby ciekawa, ale nadająca się do użytku budowla- dom (piętro) na słupach, a pod spodem nic.

Powstawało wiele wariantów przysłupowych domów. Były takie z mniejszymi, lub większymi podcieniami. Tam, gdzie towar, jeszcze „ciepły”, bo ściągnięty prosto z warsztatów, sprzedawano na miejscu, podcienie służyły jako miejsce ekspozycji. Tak były konstruowane domy w uroczym niegdyś miasteczku, dziś miejscowości zdegradowanej do rangi wsi, w Chełmsku Śląskim koło Kamiennej Góry.

Fot 2

Fot 3

Z czasem, kiedy tkactwo rękodzielnicze straciło znaczenie ze względu na powstanie w okolicy zakładów uprzemysłowionych, drobni tkacze stali się rolnikami, a ich domy zostały w mniejszym lub większym stopniu przerobione, dostosowane do bieżących potrzeb. W naszym domu podcienie wypełniono cegłą i częściowo otynkowano.

Domy tkaczy nie były lokalizowane w sposób przypadkowy. Zazwyczaj za domem znajdowała się łąka, a tuż za nią płynął strumień lub mała rzeczka. Płótno moczyło się w wodzie, po czym suszyło na słońcu. Nabierało ono wówczas białej barwy. Tak właśnie, przy łące i strumieniu, usytuowany jest nasz dom.

Na takiej posesji, choć już w zwykłym wielkopolskim domu, mieszkali moi dziadkowie, którzy tkali lniane płótno od przysłowiowego, własnego ziarenka. Mój dziadek, przed wojną, sam budował zarówno kołowrotki, jak i krosna poziome. Niestety, w latach 70-tych wujek uznał te przedmioty za „stare struple” i spalił je w piecu. Sama pamiętam z dzieciństwa, jak w piecu znikały piękne wiejskie szafy, które również wyszły spod ręki dziadka. Mama opowiadała, że dziadek potrafił zrobić wszystko, co było potrzebne do wyposażenia gospodarstwa- od butów i ubrań po warsztaty tkackie.

Fot 4

Fot 5

Los plątał moje ścieżki tak, że zawsze temat tkactwa przewijał się przez moje życie. W domu cerowaczki artystycznej, którą była moja mama, „szmatki”, ciuszki i inne akcesoria związane z tkaninami obecne były w każdym kącie. Liczyć nauczyłam się w wieku 3 lat na centymetrze krawieckim. Niestety, kiedy nadszedł czas, aby podtrzymać rodzinne tradycje, ja robiłam wszystko, aby zostać gitarzystką rockową. Ślęczenie od świtu po zmierzch nad szmatkami nie wydawało mi się tak ekscytujące, jak życie w stylu „drugs, sex nad rock and roll”. Oczy zapłonęły mi dopiero wówczas, jak do małego mieszkania przyjechały barokowe arrasy prosto z angielskiego muzeum.

Znajoma, która prowadziła pracownię renowacji tkanin w Londynie uznała, że bezpieczniej będzie zlecić taką delikatną robotę osobie z ogromnym doświadczeniem w misternym dzierganiu, czyli mojej mamie. Miło wspominam pomaganie przy rekonstrukcji tych arrasów. Przed wyjazdem do Londynu i terminowaniem u znajomej właścicielki pracowni powstrzymało mnie tylko to, że byłam niepełnoletnia. Nie można mnie było zatrudnić, no i przecież trzeba było dokończyć szkołę, zdać maturę. Potem straciliśmy kontakt z tą osobą.

Historia rodzinna zatoczyła koło. Przybyłam na wieś, skąd po wojnie uciekali do miasta moi rodzice w poszukiwaniu lepszego życia. Znów los tak potasował karty, że bezwiednie trafiłam do domu tkaczy. Pozostało mi tylko jedno – poddać się wyrokom losu i zainteresować tematem lokalnego tkactwa, a przy okazji i samą techniką tkania na krosnach.

Tworzenie splotów towarzyszy człowiekowi od samego początku istnienia naszego gatunku. Wraz z wyjściem z naszej cieplutkiej afrykańskiej kolebki i rozejściu się po całym świecie, powstała potrzeba ochrony ciała przed trudnymi warunkami atmosferycznymi. Początkowo ciało i obozowiska okrywano zwierzęcymi skórami, jednak nawet w epoce starszego kamienia (ok. 40000-10000 l p.n.e) pleciono buty i kosze z włókien roślinnych oraz z włosów zwierzęcych. Technika tkania, w obecnym rozumieniu tego słowa, upowszechniła się wraz ze zmianą modelu życia, z koczowniczego, na osiadły, lub pół osiadły, rolniczo-hodowlany. Na ziemiach polskich proces ten dokonał się 4000 lat p.n.e.

Fot 6

Fot 7

Kołowrotek jest wynalazkiem stosunkowo nowym, bo średniowiecznym i w dodatku hinduskim. Zanim przyrząd dotarł do Europy, przędzono nić na wrzecionach. Wrzeciono to nic innego, jak kij zakończony haczykiem, obciążony ciężarkiem, zwanym przęślikiem, który pełnił rolę koła zamachowego. Przęśliki są jednymi z najpowszechniejszych artefaktów znajdowanych na neolitycznych stanowiskach. Prządka wprawiała wrzeciono w ruch, opierając go na kolanie. Spod palców drugiej ręki wychodziła nić.

Fot 8

Prymitywnym rodzajem krosna jest zwykła drewniana rama z nabitymi równo gwoździami lub rowkami, gdzie zaczepia się osnowę. Na większe tkaniny używano w pradziejach krosien pionowych. Prymitywne krosno pionowe, to po prostu dwa słupy wbite w ziemię połączone ze sobą na górze poprzeczką. Przez nią przerzucone były nici osnowy obciążone ciężarkami. Tkaninę wykonywano od góry do dołu. Krosno poziome, wygodniejsze choćby z tego względu, że można było usiąść przy pracy, Europa odkryła dopiero w epoce brązu (1800-800 lat p.n.e.) Warsztaty tkackie, znajdujące się w rękach chałupników, były udoskonalonymi krosnami poziomymi.

Na styku Dolnego Śląska i Górnych Łużyc w XVIII wieku cała okolica żyła z tkactwa. Wydaje się, że lokalni chałupnicy stracili na znaczeniu podczas rewolucji przemysłowej, jaka dokonała się w Europie w połowie XIX wieku. W okolicznych miastach i większych wsiach powstawały zmechanizowane zakłady produkcyjne i ich filie.

Bardzo ważnym ośrodkiem stał się Lubań. Na początku wieku XX znajdujący się tam zakład produkcji chusteczek do nosa zatrudniał 5 tysięcy osób. Mało kto wie, że chusteczki z Lubania wędrowały na wszystkie kontynenty. „Lubań uciera nosa całemu światu”- tak brzmiał slogan reklamowy lubańskich przedsiębiorców.

Wybuch wojny, a w konsekwencji wysiedlenie ludzi, którzy mieszkali tu od pokoleń, skutecznie zniszczyło tradycję tych ziem. Ludność napływowa, głównie z kresów wschodnich, zasiedlała dawne domy tkaczy nie mając pojęcia o tym, jak żyli i czym zajmowali się ich dawni mieszkańcy.

Fot 9

W nowej, socjalistycznej rzeczywistości, w 1945r, większe okoliczne fabryki tekstylne zostały połączone w Zjednoczenie Przemysłu Włókienniczego Okręgu Dolnośląskiego, którego siedzibą był właśnie Lubań. Niestety, rządzone w specyficzny i właściwy gospodarce socjalizmu sposób, powoli upadały.

Obecnie trwa likwidacja doprowadzonych do ruiny Dolnośląskich Zakładów Przemysłu Jedwabnego „Dolwis”, wokół których rozwinęło się swojego czasu miasteczko Leśna. Dolwis to dawne przedsiębiorstwo „Concordia”. W latach 30-tych XX wieku pracowało tam 1500 krosien tkackich i kilka tysięcy wrzecion produkujących między innymi sztuczny jedwab.

Dzisiaj, kiedy minęło już blisko 70 lat od końca wojny, gdy nowym pokoleniom Niemiec nie kojarzy się już z hitlerowcem, zaczynamy spoglądać w przeszłość bez uprzedzeń i kompleksów. Wielu urodzonych po wojnie Dolnoślązaków poszukuje tożsamości i związków ze swoją małą ojczyzną. Jeszcze jest czas, choć zostało go bardzo mało, aby ocalić od zapomnienia chociaż szczątki przeszłości tych ziem położonych na rubieżach naszego kraju. Temu mają służyć lokalne inicjatywy, powstające stowarzyszenia, imprezy rekonstrukcyjne, wystawy i referaty.

My również chcieliśmy się przyłączyć do takich działań organizując w naszym regionalnym domu muzeum gromadzące przede wszystkim wspomnienia o dawnych mieszkańcach podizerskich wsi. Naszym priorytetem jest wyposażenie domu w kompletny warsztat tkacki, a w przyszłości prowadzenie pokazów i szkoleń z dziedziny ogólnie pojętego rękodzieła. Niech tradycja powróci pod nasz dach.

Fotografie:

Fot 1- nasz dom przysłupowy.

Fot 2- dom z podcieniami, Chełmsko Śląskie

Fot 3- unikalne szeregowe domy przysłupowe z podcieniami, Chełmsko Śląskie.

Fot 4- Len

Fot 5- obróbka lnu

Fot 6- kołowrotek poziomy

Fot 7- sposób przędzenia nici na kołowrotku

Fot 8- neolityczny przęślik

Fot 9- krosno poziome, muzeum tkactwa Chełmsko Śląskie