Pasja, hobby czy choroba – Tyfusa list otwarty

Nigdy nie byłem fanem, ani specjalnie uzdolniony, jeżeli chodzi o historię, nie tylko Polski, ale również ogólną. Nauczyciele ciągle powtarzali mi : „zdolny, ale leń”. Coś w tym było…

Tekst: Starszy Kustosz Tyfus – Muzeum Moje zbiory

Może wina leżała nie tylko po mojej stronie, ale również nauczycielki, która nie potrafiła zainteresować i skutecznie przekazać wiedzę ? A może to, że za moich czasów troszkę inaczej przedstawiano wydarzenia, zwłaszcza z okresu II wojny światowej, o których dowiedziałem się później ? Teraz to nieistotne.

Pamiętam od dzieciństwa fascynowały mnie starocie. Takim rajem na ziemi był dom moich dziadków na wsi. Często z kuzynem buszowaliśmy na strychu przekopując się przez sterty zgromadzonych tam rzeczy. Stara dębowa szafa, pełna jakichś łachów, stare papierzyska, sprzęt domowy, który już nie był potrzebny. „Odkryliśmy” tam wiele skarbów. Część z nich pamiętam do dzisiaj: przedwojenne maszynki do mięsa, poniemiecka maszynka spirytusowa lub na naftę, stare butelki – nawet drzwi od jednego z pokoi na strychu miały nalepioną kartkę, na której były wypisane na maszynie do pisania jakieś niemieckie nazwiska.

Innym miejscem naszych zabaw „poszukiwawczych” był warsztat dziadka. Jako emerytowany kowal, często dorabiał sobie, pomagając okolicznym rolnikom w naprawach sprzętu rolniczego i nie tylko. Nagromadził dużo ciekawych rzeczy. Dzisiaj byłoby to Eldorado dla ludzi, którzy odnawiają np. motocykle, starając się o oryginalne części do nich. Dziadek miał lampy i wiele innych części do pamiętnych motocykli WSK, SHL, MZ Trophy i sam nie wiem co jeszcze… Niestety, wszystko przepadło wraz ze śmiercią dziadków – pozostały tylko wspomnienia z dzieciństwa. Być może te wspomnienia i niekoniecznie pęd do wiedzy, zapoczątkowały we mnie chęć gromadzenia starych rzeczy ?

Zaczęło się od znalezienia carskiej kopiejki w ogrodzie babci, kiedy to na ptaki mówiłem „ptapty”, a na chleb – „bep” – to oczywiście przenośnia, ale smarkaty byłem. Już wtedy tak jakoś mnie naszło, żeby nie lekceważyć tego miedziaka. Trafił do woreczka a po jakimś czasie dołączyły do niego niemieckie monety z okresu II wojny światowej. W domu nie bardzo było jak dowiedzieć się o tych monetach czegoś więcej – po prostu nie było internetu, a i katalogów monet można było sobie szukać …

Tak praktycznie się zaczęła pasja zbieractwa. Tak zbieractwa, bo nawet do dnia dzisiejszego nie nazwałbym siebie numizmatykiem ani kolekcjonerem. Całą podstawówkę, a trwała ona wtedy 8 lat, do kolekcji przybywały kolejne monety. Nie tylko polskie, ale również parę zagranicznych – najwięcej z dawnego bloku wschodniego. Trafiło też kilka sztuk banknotów i to spowodowało rozszerzenie moich zainteresowań, również o tę formę pieniądza.

Skończyła się szkoła podstawowa. Moja pasja odeszła na plan drugi, bo jako młokos w okresie dojrzewania, zacząłem uganiać się za innymi motylkami. Odbiło się to niestety na hobby. Część zbiorów, choć nie były zbyt wielkie, przepadła, gdzieś zaginęła. Wszak Polak mądry po szkodzie i teraz jest tego szkoda… trudno.

Minęło naprawdę wiele, wiele lat. Już jako duży chłopiec, z żoną i synem – przypomniałem sobie o „starej” miłości i nie była to żadna panna, tylko dawno zapomniane hobby. W pracy trafiła się okazja kupowania kolekcjonerskich monet dwuzłotowych – skwapliwie z niej skorzystałem. Potem rozmowy z kolegami z pracy, którzy mówili często : „- Ty, Darek, ja mam w piwnicy stare monety, jeszcze z PRL, ze ślubu – mogę ci przynieść. Chcesz ?”

Łykałem” wszystko jak młody indyk. Brałem co dawali, bo akurat to był czas, kiedy w Polsce wprowadzono nowy pieniądz. Te „moniaki” i tak nic nie warte, ale chociaż cząstkę chciałem uratować przed bezpowrotnym zniszczeniem, hutą. I tak zebrało się tych monet mnóstwo, przestałem je liczyć na sztuki, zacząłem na kilogramy.

W dobie internetu, sam już nie wiem jak, nawiązałem kontakty ze zbieraczami z innych krajów. Zaczęła się wymiana – monety z okresu PRL na monety obiegowe danego kraju. Tak nawiązałem znajomość na przykład z lekarzem, Hindusem z Indii. Wymieniliśmy się monetkami i przez jakiś czas prowadziliśmy bogatą korespondencję mailową w języku angielskim. Cóż w tym dziwnego ? Ano to, że ja wtedy ni w ząb po angielsku nic nie umiałem. Jakoś jednak dałem radę.

http://myvimu.com/exhibit/13207317-2-paise

Innym kolekcjonerem był Izraelczyk. Również wymieniliśmy się monetkami, ale pojawił się problem … zachciało mu się polskich banknotów 10, 20 i 50 zł. Napisałem mu, że takie życzenia są dosyć kosztowne i raczej nie wyślę mu tych banknotów – „strzelił focha” i … wpisał mnie na swoją czarną listę – ech życie…

http://myvimu.com/exhibit/13212217-5-lirot

Teraz ponownie myślę o nawiązaniu takich kontaktów, bo 15 kilogramów monet z okresu PRL-u, nie bardzo mi jest potrzebne. Monety monetami, ale również przyszedł czas na poszerzenie swoich zainteresowań. Trafiło to mnie jak grom z jasnego nieba. Pojawiły się w moich zbiorach rzeczy bardzo odległe od numizmatyki, typu guziki, odznaki, dewocjonalia i wiele innych. Muszę przyznać, że wcale tego nie żałuję, bo obudziło to we mnie chęć poznania, poszerzenia wiedzy, ustalania co, jak i dlaczego …

I tu zaczęły się odzywać braki z młodości czyli historia i nie tylko. W dobie internetu, zacząłem korzystać z jego dobrodziejstw. Szukanie, wertowanie, prawie jak kret do późnych godzin nocnych – bo przecież nie odpuszczę, zanim się nie dowiem ! Lekko odbiło się to, niestety, na życiu rodzinnym. Żona nie raz burczała, że więcej czasu poświęcam swoim pasjom niż… wiadomo.

Na wiele pytań nie znalazłem odpowiedzi. Tak się zaczęła moja przygoda z serwisem Odkrywca, a konkretnie z forum Odkrywcy. Czego ja nie znalazłem, pomogli koledzy z tego forum lub ukierunkowali w poszukiwaniach. Zawiązały się wspaniałe znajomości, najczęściej wirtualne, ale takie są również bardzo cenne. I może akurat nie zbory są najcenniejsze, tylko te zawarte przyjaźnie ? Mimo to nie spocząłem na laurach, dalej było zgłębianie czeluści internetu, często skuteczne i pomocne w określeniu historii danego przedmiotu.

Nie wiem też jakim cudem, ale miałem ten zaszczyt, zacząłem przygodę z serwisem dla kolekcjonerów „myvimu.com”. Byłem jednym z tych, którzy testowali, a potem bez zastanowienia „wszedłem” ze swoimi zbiorami. Na początku było ciężko – ci którzy testowali stronę, coś o tym wiedzą – ale dobro rodzi się w bólach. Serwis „ruszył” i powoli jak stara lokomotywa, zaczął się rozpędzać. Myślę, że się nie pomylę, jak stwierdzę, że „pełnej pary” jeszcze nie ma. Niewymierne korzyści jednak – sam po sobie już widzę.

Co mianowicie? Ano to, że takiemu zbieraczowi jak ja, nic nie jest w stanie sprawić tak wielkiej przyjemności jak to, że na moją stronę zaglądają ludzie z Rosji, Litwy, Włoch i wielu innych krajów. Sam staram się co jakiś czas odświeżać swoje eksponaty, dodając do nich opisy (jeżeli ich nie było) lub uzupełniać o dodatkowe informacje. Wszystko to po to, aby oglądający nie widział samego eksponatu, ale również zaczerpnął minimum wiedzy o nim.

I w tym wypadku, dzięki serwisowi, nawiązały się nowe znajomości, jak również dzięki już zdobytej wiedzy – chęć pomocy innym. Znajomości te często, wybiegają dalej – zaczęli się ze mną kontaktować ludzie nie związani z pasją kolekcjonowania a poszukujący informacji. Pomagam im na miarę swoich możliwości, najczęściej anonimowo, bo nie lubię się lansować. Często padają pytania : „Czy nie boisz się publikować swoich zbiorów w internecie ?” Nie, ponieważ nie uważam, aby były one szczególnie cenne. Bardziej mają wartość sentymentalną niż finansową. Mimo to, szczególnie sobie cenię pamiątki po polskich żołnierzach, typu: guziki, orzełki…

http://myvimu.com/collection/10

http://myvimu.com/exhibit/14606817-orzelek-polski-wz-19

To jest to, przez co, aż się łza w oku kręci – więc powiedzcie mi, czy to pasja, hobby czy choroba ? Takich chorób mam jeszcze kilka…