Odkrywanie przeszłości, odkrywanie pasji – kolekcjonerstwo na emigracji

Jak wielu chłopców zawsze fascynowało mnie wojsko i wszystko co jest z nim związane. Moje zabawki w przeważającej większości stanowiły zestawy żołnierzyków, czołgi, samoloty no i oczywiście różnego rodzaju plastikowe pistolety czy tzw. korkowce. Każdej wiosny przekopując ogród, dziadek znajdował łuski i niemieckie monety. Wtedy były to moje skarby które były namacalnym kontaktem z historią. Posiadam je do tej pory… Nigdy jednak nie myślałem, że to dziecinne zainteresowanie przerodzi się w życiową pasję.

Tekst: Marcin Płachta – Muzeum First to fight

Zdjęcia: Zbiory Autora

W liceum zacząłem interesować się i kolekcjonować umundurowanie i ekwipunek żołnierzy amerykańskich z okresu wojny w Wietnamie. Później przyszła kolej na II wojnę światową i D-day, żeby zakończyć zbieraniem umundurowania i ekwipunku amerykańskiej piechoty morskiej z okresu 1941-1945. To właśnie piechota morska zawładnęła na zawsze moim sercem.

Kolekcjonowaniem pamiątek związanych z Wojskiem Polskim zająłem się stosunkowo niedawno, bo w roku 2006, kiedy wyjechałem z Polski. Od kiedy zacząłem bywać na rożnych giełdach, zaczął do mnie docierać fakt, że prawie nigdzie nie można znaleźć przedmiotów związanych z Wojskiem Polskim. Skłoniło mnie to do podjęcia decyzji o zmianie zainteresowań militarnych. To co, wcześniej było dla mnie codziennością: Westerplatte, Monte Cassino, Falaise okazało się tam gdzie mieszkam nie do końca znane. Ludzie wiedzą kim był gen. Maczek, ponieważ 1 Dywizja Pancerna wyzwalała tę okolicę. Jednak nikt nie zdawał sobie sprawy z losów naszych żołnierzy i drogi jaką przeszli. Drogi która w większości przypadków nie zakończyła się powrotem do, jak napisał w testamencie mój ś.p. Stryj, pilot 305 Dywizjonu Bombowego:, „Ukochanej Ojczyzny i Matki Polski”. To właśnie słowa jego testamentu, skłoniły mnie do ratowania od zapomnienia wszystkiego, co dla młodych ludzi, takich jak on, było najważniejsze. Zmobilizowały mnie również do przekazywania naszej historii ludziom z innych krajów. W ten sposób nie tylko pozyskałem wiele eksponatów, ale przede wszystkim mam wielu nowych przyjaciół, którzy zaczęli interesować się historią Polski i Wojska.

Najcenniejsze w każdym zbiorze są pamiątki co do których mamy pewność, że ich właściciel brał udział w wydarzeniach historycznych. Są to nie tylko nieme, bezimienne przedmioty, ale namacalne świadectwa tamtych dni.

Żeby nie pisać tylko i wyłącznie o walorach duchowych związanych z kolekcjonowaniem, przedstawię kilka eksponatów, które są dla mnie wyjątkowe i ważne. Zacznę od najważniejszego zbioru pamiątek dotyczących brata mojego dziadka – pilota Jana Płachty. Albumy z fotografiami i dokumenty ze szkolenia lotniczego w Dęblinie cudem przetrwały zawieruchę wojenną. Są niemym świadkiem wydarzeń, w których stryj brał udział. Dyplomy, karty lotów i zdjęcia pilotów doskonale ukazują życie codzienne w przedwojennym Wojsku Polskim. Są tam zdjęcia z zajęć teoretycznych, lotów szkoleniowych, manewrów jak i wykonane w czasie wolnym.

W albumie jest kilka bardzo wymownych zdjęć wykonanych po 1 września 1939 roku… Wtedy to po ewakuacji 3 Pułku Lotniczego, Jan Płachta zaczął długą drogę, która zakończyła się w 1940 roku w Anglii. Jak wielu naszych rodaków, stryj pokonał tysiące kilometrów, żeby w końcu trafić do lotnictwa polskiego w Wielkiej Brytanii, gdzie dane mu było walczyć w 305 Dywizjonie Bombowym. Podczas 6misji bojowej, w nocy z 16/17 sierpnia 1941, której celem była Kolonia, samolot Wellington Ic został zestrzelony przez artylerię wału atlantyckiego w Middelkerke. Cała załoga zginęła niecałe 6 km od miejsca w którym obecnie mieszkam…. Chyba to jest w tym wszystkim najbardziej wymowne. Życie pokierowało mnie w miejsce, gdzie zginął jeden z moich przodków, choć zupełnie o tym nie wiedziałem, bo informacje o zestrzeleniu były sprzeczne. Dokładne informacje o losach Wellingtona SM-E odnalazłem w napisanej po niderlandzku książce.

Testament który trafił do brata Jana, mojego dziadka, jest dla mnie najcenniejszą pamiątką rodzinną. Zawarte jest w nim to wszystko czym było tamto pokolenie:

Kolejnym smutnym świadkiem naszej historii jest pas oficerski i kilka zdjęć należących do kpt. Ludwika Karwata, zamordowanego przez sowietów w Charkowie w 1940 roku. Pamiątki te pochodzą od rodziny. Niestety nie udało mi się zdobyć więcej zdjęć, ponieważ zostały sprzedane, zanim tych kilka rzeczy trafiło do mojej kolekcji:

Z wizyty na Gibraltarze przywiozłem bardzo symboliczny przedmiot – mały fragment (dł. 3cm) pochodzący ze śmigła samolotu B-24 Liberator II, LB 30, AL 523, w którym zginął dn. 4.07.1943 roku generał broni Władysław Sikorski. Śmigło zostało wydobyte z jedynego samolotu, który rozbił się po starcie, jest to więc na pewno fragment maszyny, którą leciał Generał. Dodam od razu, że nie uszkodziłem pomnika. Fragment ten był bardzo skorodowany, co spowodowało, że odpadł. Jest to jedna z najcenniejszych pamiątek związanych z historią Polski w moim zbiorze:

Kolejną rzeczą jest hełm z namalowanym orłem i nazwiskiem żołnierza, który przeszedł włoski szlak bojowy. Jego właściciel zginął po zakończeniu walk o Bolonię w 1945. Hełm trafił na długie lata do włoskiego kolekcjonera, który odkupił go od… złomiarzy. Miałem szczęście i kilka lat temu trafił do mojej kolekcji:

Historia związana z Wojskiem Polskim. to nie tylko smutne momenty i nazwy słynnych bitew. To także codzienne życie ludzi, których los rzucił w zawieruchę wojenną. Najlepszym świadkiem codziennego życia są książki o ludziach, którzy tworzyli i walczyli w szeregach Wojska Polskiego. Napisane ku pokrzepieniu serc i mające na celu uratowanie od zapomnienia tych ludzi i ich historii, są niewyczerpaną kopalnią wiedzy. Drukowane były wszędzie, gdzie stacjonowało lub walczyło Wojsko Polskie: w Palestynie, Wielkiej Brytanii, Szkocji, Włoszech, Belgii, Holandii i Niemczech. Nie tylko tekst ale przede wszystkim zdjęcia są bezcennym źródłem wiedzy dla każdego kolekcjonera lub historyka:

Chyba jednak najbliższym sercu każdego żołnierza był symbol narodowy noszony na nakryciach głowy – orzeł siedzący na tarczy Amazonek. Wyróżniał on nie tylko Polaków wśród wielu alianckich żołnierzy, ale był przede wszystkim symbolem walczącej Polski. To właśnie orzeł na czapce, furażerce czy berecie towarzyszył każdemu żołnierzowi w czasie jego wojennej wędrówki. Produkowany z rożnych materiałów i w różnych państwach doczekał się wielu odmian i indywidualnych wykonań. Mimo tego pozostał na zawsze symbolem naszego narodu bez różnicy, gdzie walczył żołnierz polski.

Myślę, że w prawie każdym polskim domu znajdują się pamiątki rodzinne związane z historią naszej wojskowości. Tylko od nas samych zależy, czy historia ta będzie przekazywana z pokolenia na pokolenie, czy zostanie zapomniana i wyląduje w koszu na śmieci. To właśnie dziś ważne jest, żebyśmy dalej kultywowali wszystko to, co przyczyniło się do faktu, że nadal istniejmy jako wolne państwo polskie i nadal posługujemy się językiem polskim.

Marcin Płachta