Hełm francuski wz.15 – Narodziny (cz.1)

Już człowiek pierwotny doszedł do wniosku, że włosy oraz skóra na głowie, to całkowicie niewystarczająca ochrona cennej części ciała. Zastanawiając się, jak zabezpieczać własny “bojowy ośrodek decyzyjny”, jak zwykle uruchomił wynalazczość.

Tekst Piotr Kozieł – Muzeum Hełmów

Zdjęcia: Arch. Autora, źródła bibliograficzne.

Zdjęcie tytułowe: Hełm Adrian z pamiątkową nakładką (kolekcja Autora )

Początkowo była to oczywiście ręka, mniej lub bardziej skutecznie osłaniająca czaszkę przed ciosami maczugi sąsiada, lub pazurami jaskiniowego misia. Chwilę potem na gorących głowach pojawiły się grube czapki, czy zwoje szmat, które jedynie częściowo spełniały swoje zadanie. Od tego czasu oczywiście wiele się zmieniło a definitywnie – wraz z wynalezieniem hełmu. Początkowo skórzanego, jednak wraz z rozwojem metalurgii, wykonywanego z wytrzymalszych materiałów, brązu, żelaza i stali. Od czasów starożytnych przez całe średniowiecze ocalił niejedno istnienie, jednak już od XVI wieku zaczął przegrywać w zawodach z bronią palną. O ile w XVII stuleciu był jeszcze bardzo popularnym wyposażeniem żołdaka, o tyle sto lat później spotkać go już można było sporadycznie. Coraz częściej pełnił rolę ozdoby, a nie pancerza.

Narodziny współczesnego hełmu bojowego przypadają na lata Pierwszej Wojny Światowej. Żołnierze rozpoczęli ją nosząc na głowach miękkie czapki, bądź też skórzane czy mosiężne „hełmy”. Żaden z decydentów nie zakładał wcześniej potrzeby wyposażenia swoich wojsk w ochronę głowy z prawdziwego zdarzenia. Powód był prosty – każda taka inicjatywa poniosłaby sromotną klęskę w starciu z silnym pociskiem karabinowym. Nikt  nie brał wówczas pod uwagę ogromnej zmiany jaka dokonała się w charakterze toczonych walk, a które miały nadejść wkrótce. Już po kilku tygodniach okazało się, że wojna nowoczesna to wojna, w której karabin i bagnet został zdetronizowany przez pocisk artyleryjski. W obawie przed nim żołnierze wykopali sobie dziury w ziemi, z każdym ruchem saperskiej łopaty zmieniając założenia taktyczne sztabowców, a wojnę tzw. ruchową w pozycyjną. Życie w okopach do bezpiecznych jednak nie należało – krew lała się strumieniami, często z powodu śmiertelnych ran głowy. Kiedy saperki, menażki oraz wiaderka okazały się – delikatnie mówiąc – niewystarczające, ktoś dostrzegł wreszcie problem i w listopadzie 1914r. zaproponował głównodowodzącemu Armii Francuskiej, gen. Josephowi Joffre, wprowadzenie hełmu z prawdziwego zdarzenia. Odrzucił jednak ten pomysł motywując decyzję tak: „Nie będziemy musieli ich produkować. Załatwimy Szwabów w dwa miesiące”. Być może nie bez znaczenia była tu także obawa niektórych oficerów (zapewne teoretyków), iż wprowadzenie takiego rozwiązania osłabi ducha bojowego francuskiego żołnierza. Cesarstwa Niemieckiego nie udało się jednak położyć na łopatki w dwa miesiące i Joffre ze sceptyka stał się orędownikiem ochrony głowy swoich podwładnych. Zresztą nie miał innego wyjścia…

Przenieśmy się w czasie o kilka lat do przodu. W czerwcu 1918r. płk Walter D. McCaw przeprowadził badania dotyczące rodzajów ran odnoszonych w czasie toczonych walk. Co prawda w tamtym okresie nasycenie artylerią było nieporównywalnie większe niż na przełomie 1914/15r., a żołnierze nosili już „stalowe kapelusze”, jednak dają one pewne wyobrażenie o wielkości i złożoności problemu. Wynikało z nich mianowicie, że rany głowy stanowiły aż 12% wszystkich zranień (klatka piersiowa 14%, ręce 34%, nogi 42%; prawdopodobnie wcześniej te proporcje były nieco inne – wiosna i lato 1918r. to w zasadzie już wojna tzw. ruchowa). Według pułkownika, większej ich części można byłoby uniknąć stosując skuteczną ochronę (a było to w okresie, gdy każdy wojak posiadał już na głowie hełm – jak palący musiał to być problem 3 lata wcześniej!). Okazało się także, że ponad połowa wszystkich obrażeń pochodziła od pocisków artyleryjskich (szrapnele, odłamki). Natomiast z badań przeprowadzonych niemal dwa lata wcześniej przez V. Morax oraz T. Moreau wynikało, że zdecydowana większość ran spowodowana była przez odłamki o niskiej prędkości (z j. ang. – „low-velocity projectiles”), a więc potencjalnie możliwe do zatrzymania przy zastosowaniu odpowiedniej ochrony. Co prawda badanie to przeprowadzone było jedynie dla obszaru brzucha (332 na 479 przypadków) oraz klatki piersiowej (13 na 15 przypadków), można jednak było założyć podobne wartości dla ran głowy. Już z zaprezentowanych powyżej danych jasno wynika, że pilna potrzeba wprowadzenia hełmu, nawet już w 1914r,  nie była zwykłą fanaberią.

Postanowiono improwizować. Jakże bowiem inaczej można nazwać twór, który powstał w okolicy grudnia 1914r., a który przypominał psią miskę? Na imię jej było „cerveliere”, a zaprojektował to cudo (o ile można tu pisać o jakimś projekcie) nie kto inny, a Luis August Adrian.

Cerveliere – widoczne dwa rozmiary (Helmets and body armor…)

 

Olśnienie miało przyjść po rozmowie z jednym z rannych w głowę żołnierzy, który wspominał: „Miałem szczęście. W mojej czapce była menażka, która uratowała mi życie”. Jak już wspomniałem, „cerveliere” miało kształt płytkiej mycki, wykonane zostało z blachy o grubości ok.0,5mm, ważyło ok.250gr w zależności od rozmiaru (222g-273g). Konstrukcja  pokrywana była podobno niebieskim lakierem, jednak nie spotkałem się do tej pory z takim egzemplarzem. W założeniu ochrona ta powinna być schowana pod kepi (okrągła czapka polowa francuskiego kroju – przyp. red.), za potnikiem, jednakże znane są zdjęcia, na których żołnierze noszą je na kepi, bądź też bezpośrednio na głowie.

Cerveliere – sposób montażu (Helmets and body armor…)

 

Na złożone zamówienie szybko odpowiedział francuski przemysł i już na wiosnę 1915r., rozpoczynając dystrybucję w lutym, rozprowadzono ich wśród żołnierzy aż 700 tys. Mimo niepozornego wyglądu oraz ceny wynoszącej 0,38 franka wydaje się, że odniosły pełen sukces – miały zatrzymywać aż do 60% odłamków! Cóż, nie od dziś wiadomo, że prowizoryczne rozwiązania nie są wcale takie złe… Co ciekawe, pojawiały się również projekty komercyjne, które miały bardziej wyrafinowany kształt, nie były one jednak w powszechnym użyciu.

„Cerveliere” uratowało także życie przynajmniej jednemu z naszych rodaków. Oddajmy głos bajończykowi Wyrożębskiemu: „… trzecia kula przebija mi czapkę i kask stalowy (francuski, cienki i lekki – nosi się pod czapką). Zalewam się cały krwią, lecz nie tracę przytomności.”

Zastanawiano się także, zapewne krótko, nad wyposażeniem oddziałów we włoskie hełmy- tzw. Farina.

Farina w wersji “lekkiej” 1680-1880g. (Helmets and body armor…)

 

Ten, cudacznie i groźnie wyglądający hełm, nie zyskał jednak nigdzie większego uznania. Wydaje się, że jego głównym problemem była waga, która oscylowała w granicach 1680 do nawet 2850gr! Trudno wyobrazić sobie żołnierza, któremu w takim przypadku nie zaprotestuje kręgosłup.

Po bezspornym sukcesie „cerveliere” Francuzi postanowili pójść krok albo nawet dwa dalej. Mówi się, że lepsze jest wrogiem dobrego, jednak w tym przypadku to stare ludowe powiedzenie nie zdaje egzaminu. Ogłoszono konkurs na opracowanie hełmu bojowego z prawdziwego zdarzenia. Inicjatorem i gorącym orędownikiem tego ruchu był roztropny już Joffre. Nie wiem dokładnie, ile firm stanęło do przetargu, ale znam dwie: Franck et Siraudin oraz Japy. Wizualnie oba projekty były bardzo do siebie zbliżone i bez wątpienia inspirowane hełmem strażackim wz.1885, jednak różniły się kilkoma szczegółami oraz jedną bardzo istotną kwestią, o której wspomnę dalej. 

Natomiast w tym miejscu należy przypomnieć o szczegółach dotyczących hełmu F&S – na opis projektu Japy przyjdzie czas nieco później. Zbudowany był z czterech części: czerepu, daszka przedniego i tylnego oraz grzebienia, zaś całość pierwotnie została pokryta niebieskim kolorem.

W odróżnieniu od regulaminowego “Adriana”, nity mocujące oba daszki ułożone są poziomo.

Na czole czerepu zauważyć można dwa okrągłe otwory, przeznaczone na montaż oznaki, która zapożyczona została z czaka, zaś między nimi wytłoczony jest rozmiar hełmu. (ryc. 9, 10)

Zwróć uwagę na oznakę z czaka bez liter “RF” oraz na kształt grzebienia odmienny dla klasycznych F&S (kolekcja Autora)

Nieco inna jest także budowa grzebienia, który sprawia wrażenie masywniejszego i „ściętego” z przodu. Zidentyfikować ten hełm można także spoglądając do wnętrza: jest ono pomalowane na czarno, a wentylacja zapewniona przez dwa okrągłe otwory.

Kropkę nad „i” postawi zapewne punca, którą znajdziemy na nakarczku od zewnątrz, niestety często słabo wybita.

Słabo dobita punca producenta: przedstawia antyczny hełm z datą „1915” oraz opisem „B.F. L.S. ACIER TREMPT” (kolekcja Autora)

Wąsy” mocujące wyposażenie wewnętrzne oraz zawieszka podpinki (kolekcja Autora)

 

Produkt firmy F&S, który sprawia wrażenie porządniejszego i masywniejszego niż jego konkurent, przegrał przez swoją główną wadę – wyprodukowany był ze zbyt twardej stali, która, w przypadku silnego uderzenia np. przez odłamek, miała tendencje do pękania i tworzenia niebezpiecznych, wtórnych odłamków. Wydaje się jednak, że produkcji nie zakończono, lecz kontynuowano w niewielkim zakresie. Odbiorcą byli oficerowie, którzy uwielbiali wyróżniać się spośród zwykłych żołnierzy. Nieco odmienny kształt hełmu, a zwłaszcza „archaiczne” oznaki, znacznie im w tym pomagały. Ponadto ten model brylował w studiach fotograficznych, na głowach przystojnych żołnierzy, dzięki czemu możemy go dziś podziwiać na starych, romantycznych i często nieskromnych pocztówkach.

Jedna z wielu pocztówek z wizerunkiem hełmu F&S oraz jego zbliżenia – zwróć uwagę na kształt grzebienia z tyłu (kolekcja Autora)

 

Obecnie hełm firmy Franck et Siraudin jest bardzo rzadko spotykanym i miłym oraz pożądanym w zbiorach. Być może z tym właśnie hełmem wiąże się historia hełmu bojowego w Wielkiej Brytanii. Wiadomym jest mianowicie, że Armia Brytyjska przed opracowaniem własnego projektu testowała 500 egzemplarzy modelu hełmu francuskiego. Nie wiadomo niestety dokładnie, jaki to był model. Znanych jest jednak kilka egzemplarzy hełmu F&S pomalowanych na kolor brązowy i pochodzących właśnie z Wielkiej Brytanii. Klasyczny przedstawiciel tej grupy prezentowany jest poniżej.

Widoczny dosyć wysoki oraz „ścięty” z przodu grzebień (kolekcja prywatna)

 

Zwróć uwagę na okrągłe otwory na oznakę oraz na cyfrę „5” między nimi; oznaczała ona rozmiar czerepu i odpowiadała wielkości „A” w hełmie wz.15 (kolekcja prywatna)

Wnętrze czerepu – widoczna naklejka z liczbą „56” oznaczającą prawdopodobnie rozmiar wyposażenia wewnętrznego (kolekcja prywatna).

Punca producenta: „B.F.L.S. ACIER TREMPT 1915” (kolekcja prywatna).

 

Ostatecznie Brytyjczycy zrezygnowali z tego hełmu, zarzucając mu ograniczoną skuteczność oraz skomplikowaną budowę. Nie przyjęła jednak tego do wiadomości część brytyjskich oficerów, która zaczęła używać hełmów francuskich (wz.15 oraz F&S). Ich zwolennikiem był m.in. sam Winston Churchill, którego możemy oglądać na kilku zdjęciach właśnie z casque na głowie. Hełm F&S można było nabyć we Francji w cenie 20-25 franków. Często montowano na czole czerepu oznaki pułkowe. Używanie tych hełmów zostało zakazane wiosną 1916r., kiedy to niemal każdy Tommy miał już na swojej głowie znacznie lepszy własny trench helmet (MkI).

Jak wspomniałem wcześniej, konkurentem hełmu Franck et Siraudin było “dziecko” firmy Japy. Stworzone zostało przez kierownika warsztatu Luisa Kuhiva a pod kierownictwem naczelnego intendenta Luisa Augusta Adriana. Od strony „estetycznej” nad projektem czuwał malarz Eduard Detaille, autor eksperymentalnego i bardzo ładnego hełmu wz.1912. Prototyp nowego hełmu bojowego wz.15 przedstawiono w kwietniu 1915r. Potem poszło już z górki: w następnym miesiącu projekt zyskał akceptację Ministerstwa Wojny, a w czerwcu został oficjalnie przyjęty na wyposażenie żołnierzy. Jednocześnie złożono zamówienie na ponad 2mln egzemplarzy. Francuskie fabryki wywiązały się z zamówienia wzorowo – już w czasie ofensywy we wrześniu 1915r. wojsko walczyło z tym hełmem na głowie. Do końca tego roku wyprodukowano 3mln sztuk, a do połowy następnego kolejnych 4mln tych hełmów, które znamy dzisiaj oficjalnie jako hełmy francuskie wz.15, a wołamy jak do znajomych – “Adriany”.

W ciągu kilku lat, z przedmiotu niedocenianego, uważanego za niepotrzebny, a nawet niebezpieczny, stał się symbolem żołnierza, w szczególności odwagi francuskiego Poilu na wielu polach bitewnych Wielkiej Wojny. Zdobył i zawojował cały świat, służąc w wielu armiach jeszcze przez długie dziesięciolecia. Ocalił wiele ludzkiej krwi i ludzkich istnień. A wszystko być może przez to, że niejaki pan Joffre “nie załatwił Szwabów” w dwa miesiące…

Piotr Kozieł

Proszę wybaczyć wszelkie błędy oraz niedomówienia. W przypadku zauważenia takowych, gorąco proszę o kontakt za pośrednictwem redakcji.

Przy opracowywaniu materiału  korzystałem z kilku pozycji, które gorąco polecam:

Bibliografia:

Adrian. La storia e il mito dell’elemetto Della Grande Guerra, Nicola Bultrini, 2006r.

Casques militaires francais du XX siecle, Roland Hannequin, 1999r.

Elmetti, Paolo Marzetti, 2003r.

Helmets and body armor in modern warfare, Dean Bashford, 1920r.

Tin hats to composite helmets. A collector’s guide, Martin J. Brayley, 2008r.

British steel helmets 1915-1918, Marcus Cotton, Militaria Magazine.

Tin hat for Tommy, J. Anthony Carter, 2010.

Hełmy Wojska Polskiego 1917-2000, Jacek Kijak, 2004.