Carte Postale Mon Amour czyli 10 Przykazań Filokartysty

Każdy z nas jest trochę wariatem. Musimy tacy być, bo w przeciwnym wypadku wszyscy byśmy dawno zwariowali. Innymi słowy, musimy trochę wariować, żeby całkiem nie wariować. A jakie jest Twoje szaleństwo?

Tekst: Yuppi – Muzeum Pocztówki Artystyczne

Zdjęcia: Arch. Autorki

Moje ( nie jedyne, o nie !) to właśnie pocztówki, które są dla mnie prawdziwym lekarstwem na zmartwienia i ucieczką do krainy baśni. To jeden z powodów, dla którego poświęcam temu hobby tak dużo czasu, jednocześnie wiedząc, że to co robię nie ma najmniejszego sensu praktycznego, a potrzeby które w ten sposób zaspokajam są zupełnie abstrakcyjne. Chwalę sobie ogromnie możliwość przeglądania tysięcy kolorowych obrazków, że aż oczy bolą, szperania w zabrudzonych kartonach, gdzie się kłębi od zarazków i kurzu. Po owocnym zakończeniu polowania następuje nie mniej doniosły moment, kiedy mogę dać dobitny dowód swej niepoczytalności i uiścić wysoką opłatę za kawałek zużytego, nikomu niepotrzebnego obrazka. Potem, co ma najczęściej miejsce, wypada jeszcze odczekać kilka dni, cały czas w rozkosznym napięciu, aż moje znalezisko zjawi się w skrzynce i będę mogła rozerwać kopertę na strzępy – ze zniecierpliwienia. Ułożenie karteczki w domowym albumie kończy te jakże wyrafinowane obrzędy i doprawdy nie pytajcie, który element zabawy był najprzyjemniejszy, bo sama tego nie wiem. Czynności te powtarzam, powtarzam i powtarzam …i nigdy nie jest nudno.

Swoje hobby uważam za skrajnie luksusowe, bo co może być bardziej luksusowe od wydawania pieniędzy na zupełnie zbędne rzeczy i czerpania z tego prawdziwej przyjemności. Równie dobrze pocztówki mogłyby w ogóle nie istnieć i jedna łza nie spłynęłaby mi po policzku. Wielkim pocieszeniem jest dla mnie fakt, że w tym szaleństwie nie jestem sama, a świat jest pełen wariatów daleko bardziej zakręconych ode mnie. Nie ma skutku bez przyczyny; za początek swojego uzależnienia obwiniam tę pocztówkę, którą zakupiłam “na pamiątkę” w mieście Łodzi. Spośród wielu jej podobnych, wybrałam właśnie ją, gdyż na rewersie kryła niezwykle dla mnie intrygujący liścik.

Filokartystyczny bakcyl długo się hodował i cierpliwie dojrzewał między stronicami książek, zanim wykipiał i wybuchła epidemia. No może nie taka ogromniasta epidemia, ale dokuczliwe choróbsko to na pewno. Po zakupieniu tej karteczki długo była cisza, aż wreszcie się stało – nie wiem co, jak i kiedy, bo niczym pijak, któremu film się urwał, mam luki w pamięci, ale przecież coś się stać musiało, jeżeli nabyłam nowy album, potem, drugi i trzeci ..i tak dalej, historia jakich wiele. Wraz z nowymi kartkami przybywały nowe tematy i pomysły na zbieranie. Tutaj powinnam wytłumaczyć jedną rzecz, otóż zakupy robię niezwykle impulsywnie, łatwo mnie omamić kolorowym “opakowaniem” i skusić do złego, przez co moja kolekcja wygląda trochę chaotycznie. Niestety ta wrodzana, lub nabyta, wada sprawiła, że niepohamowana żądza posiadania wszystkiego “natychmiast” doprowadziła mnie do podjęcia smutnej decyzji rozstania się z dobrze się zapowiadającym zbiorkiem kartek z mojego rodzinnego miasta. Umarł król, niech żyje król. Wszystkie wysiłki skupiłam na łowieniu pewnej szacownej damy rodem z Berlina, we wszystkich możliwych barwach i odmianach. Moja życiowa obsesja – uzbierać każdą jedną pocztówkę z wizerunkiem M.D., jaka była kiedykolwiek wydana. Wiem, że się nigdy nie uda i bardzo mnie to cieszy.

Inwalidzkie Warsztaty Rymarsko-Siodlarskie – to jedna z niewielu pocztówek z kolekcji przedwojennej Warszawy, które sobie zostawiłam na pamiątkę

 

W swoim nie tak długim życiu zdarzało mi się już zbierać to i owo, nic jednak nie zajęło tak długo mojej uwagi, jak właśnie pocztówki. Zastanawiałam się nad tym już wielokrotnie i doszłam do wniosku, że pocztówka, najogólniej rzecz biorąc, jest unią sztuki, piękna, poręczności i użyteczności. Ponadto, stare karty pocztowe, podobnie jak inne obiekty będące przedmiotem kolekcjonerstwa, to artefakty przywołane niczym duchy z zaświatów. Spróbuję nie rozmydlać mojej opowieści i może uda mi się większość pocztówkowych zalet ująć w punkty. Zapewne wiele z poniższych cech jest charakterystycznych także dla innych przedmiotów kolekcjonerskich, jednak żaden z nich nie łączy w sobie tylu dobrych skojarzeń jednocześnie, jak to ma miejsce w przypadku pocztówek.

KARTA POCZTOWA – CARTE POSTALE – POST CARD – POSTKARTE – CARTOLINA – VYKORT …. Co się kryje pod tym wspólnym szyldem i co mnie w pocztówce urzeka ?

 

 1. Rozmiar

To nie prawda, że rozmiar nie ma znaczenia. Powiem więcej, nie tylko rozmiar, ale i waga się liczą. Tylko czemu ja od tego zaczynam ? Ach, może dlatego, że jako wyjątkowo słaba i nieporadna niewiasta z ciężkimi, kanciastymi żelastwami nie mam najmniejszych szans. Także stosunkowo lekka porcelana i poręczniejsze książki mogą przysporzyć wielu zmartwień, szczególnie, gdy po ciasnym domku buszuje kocie tałatajstwo i ma się awersję do przesadnie częstego odkurzania. Ktoś powie, w takim wypadku, jeszcze lepszym wyborem mogą się okazać najzwyklejsze znaczki pocztowe. Tak, rozmiar jest istotny, ale nie najważniejszy. Jeszcze ważniejszą rzeczą jest możliwość podziwiania moich znalezisk bez konieczności uciekania się szkła powiększającego.

Kartki pocztowe to dla mnie złoty środek, remedium na kurz, lenistwo i deficyt przestrzeni. W moim przeciętnym albumie mieści się kilkaset kartek i każda ma wystarczająco dużo miejsca dla siebie, nie wadzi sąsiadkom i okazyjnie cieszy oko oglądaczy. Sam album waży kilka kilogramów, ale po odpowiednim zagospodarowaniu przestrzeni w biblioteczce nie przeszkadza on sam, ani jemu podobni towarzysze niedoli. Ergonomia musi być; pasja nie może stać się utrapieniem.

2. Brak środka odurzającego

Wielu było proroków różnych specjalizacji, wiele proroctw, nie zawsze trafionych, toteż bez wielkiego ryzyka na pewną skromną przepowiednię pozwolić mogę sobie i ja: na pocztówki nie ma jednego, definitywnego katalogu i nie będzie, nie zobaczymy kartkowego Michla, Fischera ani innego zbędnego spisu z natury (a czy ktoś w ogóle za takim tęskni?). Przynosi to nam, zbieraczom rozkosznych kartoników nie tylko oszczędności w postaci uratowanych drobniaków, które zamiast na papierową cegłę, możemy przeznaczyć na wypad do kina, ale pozwala także na zaoszczędzenie czasu, często niekoniecznie pożytecznie spędzanego na śledzeniu tabelek z nieaktualnymi cenami uzależnionymi od ząbków, ich braku oraz wzajemnego ustawienia względem środka (sufitologia stosowana!). Osobiście nie lubię, gdy mi się dyktuje, co mam kochać, podziwiać i dlaczego. Zadziwiające jest, że kartka będąc wynalazkiem stosunkowo nowym, wymknęła się biurokratom i normalizatorom spod kontroli i nie dała poszufladkować, poukładać i zamknąć na klucz. Pocztówka to temat naturalnie rozległy, że nie sposób go zamknąć w jednej księdze, to cudowny chaos, wciąż niezbadany i zachęcający do eksploracji, bezład po którym pływam z lubością. Czasem z zaciekawieniem się przyglądam próbom stworzenia takich namiastek katalogów, które w istocie sprowadzają się do zebrania kartek i ich posegregowania wg określonego klucza, którym zazwyczaj są wydawca, artysta lub tematyka. Mimo zaangażowania wielu osób i zawężania obszaru poszukiwań wciąż nie jest to zadanie łatwe, nawet dla naszych przysłowiowo ułożonych sąsiadów zza zachodniej granicy. Za przykład może służyć dostępny pod adresem www.rosscards.comwww.rosscards.com internetowy wykaz (nawet nie katalog !) kart pocztowych wydanych przed wojną przez Ross Verlag z Berlina. Do dnia dzisiejszego, mimo istnienia sporej rzeszy kolekcjonerów tych pocztówek na całym świecie, w wykazie jest wiele “niewiadomych” – pustych miejsc.

A jeżeli skrupulatni, wszystko rejestrujący i numerujący Niemcy nie mogą skatalogować własnych pocztówek, to kto może ? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, niech pisze. Bez względu na powyższe, zawsze, kiedy to możliwe, z ogromną radością studiuję katalogi aukcyjne i albumy tematyczne, zbudowane w oparciu o karty pocztowe pochodzące ze zbiorków podobnych do mnie pasjonatów. Jak to mi napisała niegdyś jedna bratnia dusza, “ zawsze to miło zobaczyć, co mają inni”.

3. Zapodaj temat, a znajdę ci pocztówkę

Pocztówkowa gorączka trwała wystarczająco długo i była zjawiskiem na tyle powszechnym, że do dnia dzisiejszego zachowała się ogromna ilość tych wspaniałych przedmiotów kultury masowej. Jedna z rzeczy, która w pocztówkach mnie szczególnie zachwyca, to bogactwo tematyki i możliwość ciągłego odkrywania rzeczy dotąd mi nieznanych. Współtwórcy kartkowego szaleństwa stawali kiedyś na głowie, aby zaspokoić klientów i dostarczyć im nowych wzorów pocztówek na każdą okazję i na każdy gust. Trzeba nam pamiętać, że pocztówka była niegdyś “uprawiana” w czysto sportowy sposób. Istniały filokartystyczne kluby i zrzeszenia pomagające członkom w tej pasjonującej zabawie. Zjawisko to można uznać za protoplastę obecnego postcrossingu. Naturalnie, każdy zbieracz bez względu na to, czy należał do klubu, czy też kolekcjonował kartki, które akurat dostał na zasadzie codziennej wymiany korespondencji ze znajomymi, miał zazwyczaj swoje preferencje co do obrazka na awersie. W tym względzie nic się do dnia dzisiejszego nie zmieniło. Panie lubią zbierać piękne kwiaty lub damy w wytwornych strojach, panowie kartki o tematyce militarnej, propagandowej, erotycznej. Są też tematy uniwersalne, jak pocztówki topograficzne z widokami stron rodzinnych, artystyczne karty okolicznościowe etc. Bez względu na to, co zbierasz, czy są to łosie, fajki, czy Indianie tańcujący wokół ogniska, zawsze znajdziesz pocztówki, które odpowiadają Twojemu profilowi zainteresowań.


Stare pocztówki to raj dla zbieraczy – każdy znajdzie tu coś dla siebie

Inną fantastyczną właściwością pocztówek jest możliwość konfigurowania wielu różnych kolekcji przy wykorzystaniu różnych motywów pojawiających się na tej samej karcie pocztowej. Zabawa przypominać może nieco układanie puzzli. Weźmy dla przykładu taką kartkę z wizerunkiem aktorki kina przedwojennego:


Kartka może być atrakcyjna dla przynajmniej 4 grup zbieraczy pocztówek tematycznych; po pierwsze interesuje kolekcjonerów pamiątek związanych z kinem przedwojennym, po drugie osoby zainteresowane starymi samochodami, lub zbieraczy pocztówek wydawnictwa Ross, czy nawet fanów samej Lilian Harvey, która właśnie wygląda przez okno tego okazałego wozu. Czasem niepozorna kartka może być być atrakcyjna dla zbieracza, który wypatrzył na niej kufel piwa wywrócony na biesiadnym stole, który tak naprawdę zajmuje niewielką część pocztówki.

Co tu dynda na gałęzi? Niewielki diabełek! Dla mnie, wielbicielki czarcich klimatów, jest to niekwestionowane – “musisz mieć”

 

4. Wartość pocztówki – ile to kosztuje?

Od czasu do czasu ktoś pyta na jakimś forum, “ile to jest warte” i wrzuca kilka skanów pocztówek, które ma akurat pod ręką. Bez względu na stan, pochodzenie i wiek kartek, odpowiedź jest przeważanie podobna. Należy sprawdzić za jaką kwotę ostatnio sprzedały się podobne egzemplarze, przy czym tak jak w przypadku funduszy inwestycyjnych, wyniki osiągane w przeszłości nie są gwarancją osiągnięcia podobnych wyników w przyszłości. Za ceny kartek w dużej mierze odpowiadają moda i kaprysy zbierających, a nie katalogi. Z tej przyczyny uważam filokartystykę za szlachetną dziedzinę kolekcjonerstwa, gdzie przeważnie nie oczekuje się “zwrotów z inwestycji” i pobudki kierujące zbieraczami płyną z serca, a nie z portfela.

Trzeba prawdziwej pasji, aby pokochać rzeczy nie figurujące w żadnym znaczącym katalogu, powszechnie dostępne i relatywnie tanie. W moim przekonaniu, wartość pocztówek należy rozpatrywać w odniesieniu do całego zbioru, tworzonego przeważnie przez lata i z określonym zamysłem. Jeżeli zachwyci nas kolekcja 500 pocztówek, z których każda z osobna kosztuje nawet 1-5 zł, oznacza to, że patrzymy na coś wartościowego, czego analiza techniczna nie jest w stanie zrozumieć ani wykazać. “Co on w nich widzieli” – myślę sobie czasem obserwując aukcje niektórych pocztówek, których ceny często grubo przekroczyły polską średnią płacę brutto; potem patrzę na swoje małe szaleństwa i wszystko jest już dla mnie jasne.

5. W życiu ważne są tylko chwile

Większość kolekcjonerów często podkreśla, że pocztówki są rejestrem wycinków przeszłości. Kartki bardziej niż inne przedmioty kolekcjonerskie przekazują nam wiedzę nie tylko na temat zobrazowanych obiektów, ale i na temat żyjących niegdyś ludzi. O ile awers kartki pokazuje nam świat, jakim się on jawił 100 lat temu, o tyle rewers portretuje ludzi wówczas żyjących, ich obawy, troski, euforie radości i napady zniechęcenia. Takiej wiedzy nie możemy pozyskać studiując wykończenia krzeseł w stylu art deco czy krzywizny figurek z miśnieńskiej porcelany. Fenomen pocztówki polega na tym, że mamy dzisiaj unikalną możliwość wejść “ze swoimi butami” pod dachy ludzi prostych, zwykłych nauczycieli, sprzedawców i urzędników, o których nie pisały nigdy żadne gazety i o których milczą encyklopedie. Z tych skrawków historii możemy teraz poukładać swoje własne opowieści i wyciągnąć wnioski, stać się małymi badaczami, nawet uśmiechnąć się nad zabawnym wierszykiem nabazgranym pośpiesznie przez Stefcia dla ukochanej Julci.

Ludzie listy piszą. Ludzie odchodzą, listy zostają…

 

6. Dzieło sztuki na każdą kieszeń

Pocztówka to dla mnie małe dzieło sztuki, na które nie wydam majątku, ale także przedmiot użytkowy, taki sam jak talerz, wazon, kapelusz. Kartka pocztowa to udokumentowana podróż z jednej miejscowości do drugiej, wyjątkowość i romantyczna prostota. Pocztówkowy boom przypadł na przełom XIX / XX wieku, konkurencja rosła, więc artyści i wydawcy prześcigali się w pomysłach na zapełnienie pocztówkowej przestrzeni, przez co powstało wiele niezwykłych kartek dla wybrednych klientów, z których każdy chciał zaskoczyć bliskich zabawnym lub nowatorskim pomysłem.

Oprócz wielu dzisiaj “bezimiennych” kartek, spotkamy takie, które zostały “ochrzczone” i podpisane, a wśród nich są czasem “duże” nazwiska jak Kirchner, Mucha, Schiele. Pod tym względem kartki się nie różnią od innych dzieł sztuki, można bowiem gromadzić piękną artystyczną porcelanę, wykwintne meble, drogie tabakierki, czy właśnie karty artystyczne. Jest ich zapewne jeszcze sporo na rynku i dla każdego chętnego powinno starczyć.

 Raphael Kirchner, kartka z serii “Ivoire sculpté”

Pomijając kwestie artystyczne, trzeba pamiętać, że stare pocztówki to przede wszystkim przedmioty codziennego użytku, które już w większości wypełniły swoją pierwotną misję, zaniosły wiadomość od syna do mamy, przekazały pozdrowienia od Ziutka dla Basi, posłały życzenia świąteczne z frontu do domu, potem przeleżały w albumach, pudłach, szufladach kilkadziesiąt lat i następnie powoli zaczęły wypływać na światło dzienne oraz zmieniać właścicieli. Dzisiaj układam te karteczki na nowo we własnych albumach (niekiedy z mieszanymi uczuciami je wyjmując ze starych, oryginalnych) , dobieram do zbiorku interesujące mnie egzemplarze , czasem śmieję z umieszczonych na nich wiadomości, które nie były przecież do mnie adresowane. Jestem przekonana, że pocztówki są nam bardzo wdzięczne za to “drugie życie”, które im w ten sposób ofiarujemy.

Albumy z pocztówkami zmieniają właścicieli; Oto jeden z nich nabyty przeze mnie pod koniec ubiegłego roku. Poprzedni właściciel musiał być miłośnikiem starego kina, a szczególnie dwóch wielkich gwiazd – Grety Garbo i Marleny Dietrich

 

7. Pocztówkowy raj bez fałszerzy; czy to możliwe ?

W przeciwieństwie do wielu kolekcjonerów i zbieraczy przeróżności rozmaitych i rozmaitości przeróżnych, mogę stwierdzić z ogromnym przekonaniem ( graniczącym z bajecznie niewiarygodną pewnością), że całość mojej pocztówkowej zbieraniny jest w 100% oryginalna. Ktoś może widział pocztówkowego falsa ? O, zapewne…ale w moim przypadku ten tamat nie istnieje, a kwestia oryginalności rozbija się o jedno dziwne słowo “vintage”, które mnie jeszcze do dzisiaj nie zawiodło, jakkolwiek pyszałkowato to może zabrzmieć. Fałszowanie utrudnia może fakt, że wiele kart, nawet pięknych, nie ma swojej tożsamości, którą można ukraść, pod którą można się podszyć, brakuje im autorów i wydawców, nie ma jednego centralnego ośrodka regulacyjnego, przez co pozostają anonimowe. Jest jednak wiele wspaniałych kart z wyśmienitym rodowodem, starannie sygnowanych przez wziętych twórców i dosyć cennych, przynajmniej jak na pocztówkowe standardy, nie brak im opracowań i dobrej reklamy w grubych albumach, lecz także tutaj zdolni powielacze nie bardzo się kwapią zakasać rękawy.

Pocztówki, mam takie wrażenie, nie stały się wdzięcznym tematem dla utalentowanych, domowych rzemieślników z naszego krajowego podwórka, ani także żadnego innego, a to z prostego powodu: brak zadowalającego popytu i zwrotu z inwestycji. Możliwe też, że kolorowe papierki nie są godne fachowca, który preferuje wykuwać carskie ruble i rzeźbienie ząbków od powielania i tak już wszechobecnej makulatury. Co za radość! Co bym ja zrobiła teraz, gdyby się okazało, że połowa moich “karteczek” to mizerne podróby. Zagłębianie się w arkana produkcji celulozy nie leży mi ani czasowo, ani tematycznie, sorry.

Jeżeli jednak jakieś falsy szanowny czytelnik u mnie znajduje, uprzejmie proszę o zachowanie tej wiedzy dla siebie. Wolę żyć w błogiej nieświadomości – czego oko nie widzi, tego sercu nie żal, a jak uczą mnie niektóre przypadki, kwestia oryginalności to często kwestia wiary. Nie znaczy to, że fałszerstwa w tej dziedzinie nie istnieją ale ze swojego skromnego doświadczenia mam prawo nieśmiało przypuszczać, że nie jest to problem dla większości filokartystów palący lub paraliżujący to hobby.

Żeby nie było tak różowo, kilka niechlubnych przykładów “fałszerstw” pocztówek, głównie tematyka wojenno – propagandowa: http://www.s-line.de/homepages/ronald.frank/PGP/forgery.htm oraz coś nam bliższego: http://www.pocztowki.plockie.pl/korespondencja2.html

 8. Podniecająca rywalizacja

Głupio się trochę przyznać, ale istnieje taka jedna tematyka, która wzbudza u mnie wciąż spore emocje, przede wszystkim wtedy, gdy na monitorze pojawia się sztuka, której jeszcze moje oczy nigdy nie oglądały, a która idealnie pasuje do uzupełnienia mojej nigdy nie zamykającej się kolekcji. Przypadki takie, całe szczęście, nie są częste, bo inaczej moje biedne serce by nie wytrzymało. Gdy szał licytacji mija, emocje opadają, pojawia się zazdrość, wyrzuty sumienia, potem także, o dziwo, satysfakcja, że jeszcze nie wszystko przegrane, i będę miała szansę stanąć do rywalizacji kiedyś raz jeszcze. Trochę to obłędne, ale nie bardziej niż pogrążone w amoku tłumy na stadionach czy rozpłakane dziewczęta na koncertach Elvisa Presley ‘a. Moje życie bardzo by się skomplikowało, gdyby nagle się okazało, że udało mi się zebrać już wszystkie możliwe egzemplarze, równo wszystko poukładać w spójną, nudną całość . W zbieraniu chodzi przecież nie o to, aby złapać króliczka, ale aby gonić go, zbierać, wybierać i przebierać i w uprawianiu tego sportu nie ustawać. Cała przygoda i bogactwo doznań towarzyszące pogoni za niedoścignionym są właściwie najwartościowszym elementem zabawy i na pewno cenniejszym od posiadania kompletnego zbioru, gdzie nawet przyschnięty komar nie jest w stanie wprowadzić żadnego orzeźwiającego akcentu.

Licytacja tej kartki była dla mnie jednym z tych emocjonujących przeżyć. Jest to pierwsza pocztówka z wizerunkiem Marlene Dietrich, wydana przez wydawnictwo Ross, co więcej, na kartce widnieje piękny, wczesny autograf artystki. Sprzedawca, ku mojemu niezadowoleniu, bezceremonialnie wrzucił kartkę do koperty, nie zapewniwszy żadnego dodatkowego, anty-pocztowego zabezpieczenia). Mam u siebie 3 egzemplarze tej kartki, przy czym każdy z nich jest nieco inny.

Kartka poniżej, z identycznym zdjęciem Marleny, została przez aktorkę własnoręcznie zapisana i wysłana z Berlina do Wiednia w 1928 roku. Gdy pierwszy raz została wystawiona na licytację, nie udało mi się jej kupić, czego ogromnie żałowałam. Szczęście jednak uśmiechnęło się do mnie mniej więcej rok później, wcześniej “sprzedana” kartka została zaoferowana ponownie i po kilku dniach była już moja.

 

9. Kto nie lubi niespodzianek !

Zdarza się, że za popularną kartkową fasadą, sztampowym widoczkiem czy oklepanym zamkiem kryją się cuda- niewidy. Do takich zaliczam wiersz jednej polskiej poetki, życzenia adresowane do znanej malarki, autograf wspaniałej gwiazdy, historyczne wydarzenia opisane ręką jednego z ich bohaterów. Takich atrakcji nie poszukuję i ich nie łowię; takie atrakcje się po prostu trafiają. A gdy już się trafią, radość jest ogromna. W takich chwilach każdy z nas ma prawo poczuć się jak dzecko I cieszyć z odkrytego skarbu.

Jaka niespodzianka się kryje na rewersie tej kartki? O tym napiszę wkrótce…

 

10. Jak kochać, to nie indywidualnie

“W zbieraniu, jak w miłości, chodzi o podbój i posiadanie…”; nie zgadzam się z tą wypowiedzią zasłyszaną w jednym programie telewizyjnym. Dla mnie w zbieraniu istotne jest także wspólne przeżywanie, współuczestnictwo w zabawie, wymiana opinii. Miło jest wiedzieć, że są na świecie osoby, które niektóre fragmenty naszego otoczenia postrzegają podobnie jak my. Podobają nam się te same zapachy, mamy podobne wspomnienia i pamiętamy z dzieciństwa te same scenki oraz kwestie naszych ulubionych aktorów. Pewnie to po części dlatego w internecie jest gęsto od kolorowych obrazków, filmików, powielanych n-ty raz i n-ty raz komentowanych, przesyłanych, obrabianych. To z naszej strony taki globalny, zbiorowy ekshibicjonizm.

Pocztówki trzeba pokazywać, kopiować, rozpowszechniać i dzielić się nimi z innymi, aby pamięć o nich nie zanikła. To dotyczy oczywiście także wszelkich innych zbiorów, dla których czas może nie okazać się łaskawy, ale które mają szansę przetrwać w formie cyfrowej. Niestety kilkadziesiąt lat temu ludzie nie mieli tego wszystkiego, czym dzisiaj na co dzień się bawi każdy berbeć, wiele naszych skarbów narodowych zostało bezpowrotnie utraconych. O ileż byśmy byli dzisiaj bogatsi, gdyby w 1939 skanery i aparaty cyfrowe były pod każdą strzechą. Przyznam, że MyViMu to dla mnie głównie zabawa, wydobywanie kartek wirtualnej czeluści niebytu i próba ich ukazania w innym świetle daje sporo przyjemności; nie bez znaczenia jest możliwość pośmiania się i odkurzenia sposobu patrzenia na te wszystkie “starocie”. Tak jak stwierdziła moja ciocia, w ten sposób dajemy przedmiotom drugie życie. Cieszyłabym się jeszcze bardziej, gdyby moje skany komuś się jeszcze do czegoś więcej przydały.

Na dzień dzisiejszy tak wyglądają moje pocztówkowe zbiory na MyViMu.com:

Jak będą wyglądały jutro? Sama bym chciała wiedzieć…

Yuppi